~Alicia~
Po raz pierwszy zobaczyłam Harry’ego Styles’a w winiarni, gdy całował się z moją kuzynką Rose. Widziałam tylko jego włosy, ale po tych lokach od razu byłam w stanie powiedzieć, że to Harry Styles… i przyszedł tu, by rozwalić wesele. Odchrząknęłam, by zwrócić na siebie ich uwagę. Odsunęli się od siebie, a Rose poczerwieniała. Rzuciłam jej złe spojrzenie, co ona do cholery robiła? Przecież ma chłopaka! Harry ją puścił, a ta wydawała się przez chwilę kołysać, jednak zaczęła odchodzić, gdy złapała równowagę.
- Trzymaj się z dala. - ostrzegłam Harry’ego Styles’a. Słabe światło wpadało do pomieszczenia przez drzwi, którymi weszłam. Harry do mnie podszedł. Nie widziałam jego twarzy, ale byłam pewna, że się uśmiecha.
- Co cię tu sprowadza, Alicia? - spytał.
- Trzymaj się z dala. - syknęłam na Harry’ego - Jesteś Styles, a ja jestem Travie, nasze rodziny są wrogami. - powiedziałam, a z ust Harry’ego wydobył się niski, gardłowy chichot.
- Nie możemy o tym zapomnieć?
- Nie. - odpowiedziałam zimno i odwróciłam się, jednak Harry złapał moją dłoń, zaciskając na niej swoją. Odwrócił mnie i przejechał opuszkami palców po moim ramieniu, a w miejscu którego dotykał pojawiła się gęsia skórka.
- Zawsze ciebie lubiłem, Alicia. - powiedział - Nie jesteś tak zepsuta jak twoja rodzina.
Zaśmiałam się gorzko na jego słowa.
- A ty, Harry, jesteś taki sam jak tamte diabły.
- Jestem. - jego oddech mieszał się z moim, ustami dotknął mojego ucha - Naprawdę cię lubię.
- A ja naprawdę ciebie nienawidzę. - wymamrotałam z zaciśniętymi zębami.
Szarpnęłam ręką, a Harry ją puścił. Odwróciłam się i szybko wyszłam z winiarni na wakacyjne, Londyńskie słońce. Złapałam szklankę z wodą z tacy kelnera i szybko wypiłam ją do dna, czując ulgę w gardle. Odłożyłam ją z powrotem i zaczęłam szukać Rose, miałam zamiar ją zabić; wszyscy wiedzieli, że nie można się migdalić z Harrym, on jest zły. Nawet jeśli jest częścią One Direction, nasze rodziny miały złe stosunki od herbatki towarzyskiej. Opowiadano, że ich rodzina oszukała naszą i to była prawda; mama Harry’ego, Anne Cox, żyła z naszych pieniędzy, od kiedy wyszła za mojego wujka, ojca Rose. Co znaczyło, że Harry i Rose są przyrodnim rodzeństwem, a ja właśnie przyłapałam ich na lizaniu.
- Rose! - zawołałam, gdy zobaczyłam jej zieloną sukienkę powiewającą na wietrze. Odwróciła się i rzuciła mi znudzone spojrzenie. Nawet nie zdawała się przejmować tym, co właśnie zrobiła, a to było obrzydliwe. Stanęłam przed nią i grzecznie odciągnęłam ją od gościa.
- Alicia. - przeciągnęła ze swoim akcentem geordie*. Wpatrywałam się w nią.
- Co z nim robiłaś? - spytałam z zarzutem.
- Kochana, uspokój się… On jest ważną osobą, ty…
- Nie obchodzi mnie, kim jest! - krzyknęłam i przyciągnęłam tym wzrok paru ludzi - Jest twoim bratem. - wysyczałam.
- Przyrodnim. - poprawiła Rose i wzruszyła ramionami - Nie obchodzi mnie to, to tylko jeden pocałunek. - oblizała usta, uśmiechając się - I do tego bardzo dobry.
- Rose! - skarciłam ją, a ona jedynie się uśmiechnęła, odchodząc. Byłam zszokowana, Rose była taka… ugh! Nie mogłam nawet wymyślić o wystarczająco złym słowie, by ją określić. Głośno wciągnęłam powietrze, starając się uspokoić, po czym odwracając się wpadłam na Harry’ego.
- Uważaj jak chodzisz, słoneczko. - wymamrotał, wpatrując się we mnie z góry.
Uniosłam wzrok i jego zielone oczy były takie przenikliwe, miały w sobie zły błysk. Uśmiechał się do mnie, ukazując mocno widoczne dołeczki po obydwóch stronach. Jego włosy były rozczochrane, ale wyglądały dobrze, z przodu były zaczesane do tyłu. Jego nos był słodki, jego dziurki wyglądały jak idealne litery ‘o’. I ogólnie, był niesamowicie przystojny.
- Przepraszam. - wymamrotałam i odsunęłam się na bok, jednak Harry zrobił to samo. Spojrzałam na niego, przez wzrost wyglądał przy mnie niczym żyrafa - Przepraszam, chcę przejść.
- Jakie jest sekretne słowo, słońce? - zanucił Harry.
- Proszę. - wysyczałam. Nie mogłam uwierzyć, że to robi. Kim mu się wydawało, że jest? Co z tego, że był 1/5 największego zespołu na świecie, dla mnie nadal był nikim. Bardzo dobrze wyglądającym nikim.
Harry uśmiechnął się zwycięsko i odsunął się, a ja szybko odeszłam, czując jego palący wzrok na plecach. Wzdychając podeszłam do mojego brata, Neala, który uśmiechał się stojąc obok jego dopiero co poślubionej żony, Liberty. Zauważył mnie i uśmiechnął się jeszcze szerzej, przyciągając mnie do uścisku.
- Jak tam? - spytałam i uśmiechnęłam się do Liberty. Liberty i Neal uśmiechnęli się do siebie w odpowiedzi i to był piękny znak, znak prawdziwej miłości. Złapałam dłoń Liberty i uśmiechnęłam się do Neala.
- Zabieram ją na chwilę. Nie zabiję jej, dobrze? - powiedziałam, na co Neal się zaśmiał i puścił nas.
- Ufam ci, malutka siostrzyczko.
Dzisiaj był ślub Neala i Liberty i wzprawialiśmy przyjęcie na ranczu, a tata zaprosił wszystkich. Mój ojciec, Gage Travie zawdzięczał bycie milionerem samemu sobie; znalazł olej w Dubaju i zaczął własną spółkę, zgarniając miliony każdego miesiąca. Ale nie byłam z tego dumna. Bycie córką milionera znaczyło życie w luksusie, nie byłam w stanie sama udowodnić, co potrafię. Chciałam wzywań, chciałam wspiąć się po drabinie i być bogatą, nie urodzić się taka.
- Alicia, możesz mi pomóc? Ta suknia ma z tysiąc guzików. - powiedziała Liberty, odciągając mnie od myśli. Odwróciła się do mnie tyłem, a ja szybko odpięłam suknię. Wydostała się z niej, a brzuch wydał się większy. Była w ciąży z Neal’em, mój tata nie mógłby być szczęśliwszy. Dlatego właśnie zdecydowali się na ślub i wychowanie dziecka w odpowiedni sposób. Ruszyła do szafy i wyciągnęła drugi komplet, białą marynarkę ze spodniami, z Armani. Zapięła ją i poprawiła makijaż. Była taka ładna, że to nawet nie było zabawne. Liberty była w połowie meksykanką i w połowie Brytyjką, co dawało jej egzotyczny wygląd.
- Masz na sobie kalesony? - razem z Liberty odwróciłyśmy się do cioci Gretchen. Miała 75 lat i nadal wyglądało dobrze, tak samo u mnie, nie można było stwierdzić, ile ma lat.
- Ciociu Gretchen, to spodnie. - Liberty uśmiechnęła się - Są drogie.
- No cóż, wyglądasz zwyczajnie. - powiedziała ciocia, ściągając bransoletkę - Proszę. - założyła ją na nadgarstek Liberty - Panna młoda nie powinna wyglądać zwyczajnie.
Jej bransoletka z przypinkami zawsze była moją ulubioną; co chwilę miała nowe przypinki z każdego miejsca, które ciocia odwiedziła. Raz spytałam, czy kiedykolwiek będę taka jak ona, jednak odpowiedziała, że nie. Wyprowadziła się, ponieważ życie jej i jej brata zawsze było w niebezpieczeństwie. Ich mama bez przerwy ich biła, więc ciocia Gretchen spakowała rzeczy swoje i mojego taty w walizkę. Uciekła ze swoim chłopakiem, który obiecał, że wróci, jednak nigdy tego nie zrobił. Ciocia wydawała się tym nie przejmować, i tak wiedziała, że nigdy nie wróci. Mimo wszystko, ciocia Gretchen i mój tata żyli w podróży i pracowali ciężko, by sobie poradzić.
- Wyglądasz zachwycająco. - skomplementowała mnie ciocia Gretchen. Uśmiechnęła się ciepło, po czym razem z Liberty opuściła pokój. Już miałam wyjść, gdy do pokoju wszedł Harry i zamknął za sobą drzwi.
- Witaj. - przywitał mnie z diabelskim uśmiechem.
____________________
*akcent używany w regionie Northumberland, w północno-wschodniej Anglii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz